Janusz Filipiak: - Moje ego ma się dobrze
- Zarabia pan miliony na elektronice, to po co panu Cracovia? Dla prestiżu?
- Nie robię tego dla siebie, tylko dla korporacji. Nie lubię przeglądać się w mediach. Nie przyjmuję wielu zaproszeń do telewizji, nawet jeśli jest to tylko wyjazd do krakowskiego studia na Krzemionkach. Nie daję się namówić na jakieś talk-showy czy rolę gadającej głowy. Zdaję sobie jednak sprawę, że moim obowiązkiem jest reprezentowanie dużej korporacji. Jak ktoś tego nie rozumie, nie powinien być prezesem. (...)
- W głębi duszy jest pan szalikowcem, a nie VIP-em z eleganckiej loży?
- Trochę ten szalik Cracovii we mnie wrósł. Zacząłem go nosić całkiem nieświadomie, a teraz to już nie mam wyjścia - musi na mnie wisieć. Gdybym go nagle zdjął, kibice byliby rozczarowani i zaraz byłoby wielkie halo. Jestem skazany na ten szalik.
- Zabrzmiało to, jakby pan dźwigał jakieś jarzmo. Zraził się pan do piłki?
- Ależ skąd! Nigdy nie było momentu zwątpienia, naprawdę. Może dlatego, że my w ComArchu nie traktujemy futbolu priorytetowo. Narażam się kibicom, mówiąc takie rzeczy, bo oni by chcieli, aby Cracovia była jakimś dobrem nadrzędnym. Ale prawda jest taka, że dla mnie ten klub to przede wszystkim promocja, a trochę odpowiedzialność społeczna. Tak jak sponsorujemy teatr czy filharmonię, tak też zainwestowaliśmy w klub piłkarski. Jak się patrzy na to wszystko z takiej perspektywy, to człowiek jest spokojniejszy. Ja chcę sobie udowodnić jedną rzecz, że z ComArchu da się zrobić wielką międzynarodową korporację. To jest przedmiotem mojej troski i zmartwień. Nie chcę sobie udowadniać, że jestem najlepszym prezesem najlepszego klubu piłkarskiego w Polsce. Chcę widzieć Cracovię w odpowiednich proporcjach. Wtedy człowiek sytuacją tego klubu ani się nie zachwyca, ani go ona nie dołuje. Tak jest zdrowiej.
- Mówi pan o narażaniu się kibicom, ale czy kiedykolwiek przejmował się pan tym, co oni krzyczą?
- Przykro mi, ale nie. Oni to wiedzą i to ich denerwuje. Moją rolą nie jest schlebianie kibicom, nie jestem politykiem i nigdy nim nie będę. Czasami muszę ich skrytykować. Bo jak w 60. minucie przegrywamy, to na Cracovii stadion zaczyna jeździć i po trenerze, i po zawodnikach. Jak ten piłkarz ma grać, gdy za plecami ma kibica, który po nieudanym zagraniu wybucha śmiechem? Z zazdrością patrzyłem, jak Wisła obrywała od Lecha w tyłek, a kibice cały czas dopingowali swoich piłkarzy.
- Może wylądował pan po złej stronie Błoń?
- Nie. Wisła chyba przez cały okres powojenny grała w pierwszej lidze, była pupilkiem reżimu, miała wszystko, co chciała. Historia Cracovii jest nieco bardziej romantyczna. Przez 50 lat była dołowana. Niestety, tym dołowaniem chyba przesiąkli kibice. Wytworzył się wśród nich jakiś klimat żalu i goryczy. Utrudnia to życie drużynie, a moje czyni nieco mniej komfortowym.
- Kibice nie mają obowiązku dopingować. Mogą odwrócić się do piłkarzy plecami. Ich prawo.
- Nie zamierzam doprowadzić do sytuacji, jaka ma miejsce na Legii. Kłócę się z kibicami, ale jak mnie zapraszają do dyskusji, to jestem otwarty. Podpisaliśmy z nimi umowę o współpracy, ze stadionu zniknęło chuligaństwo. Ale wciąż kibice dają mi pretekst do krytyki. Mam prawo na nich narzekać.
- Krytykuje pan kibiców, a trener nie jest winny?
- Majewskiego nie zwolnię. Trwa właśnie taki chocholi taniec, czy kontredans z udziałem polskich trenerów, a ja nie chcę w nim uczestniczyć. Cała zabawa polega na tym, że każdy z trenerów - Smuda, Kasperczak, Lenczyk i wielu innych - już chyba w każdym polskim klubie pracował i z każdego został wyrzucony.
- Ale są młodzi, zdolni. Skorża, Michniewicz...
- Michniewicza też już z dwóch klubów wyrzucono, o ile dobrze pamiętam. Nic do nich nie mam, ale oni też siedzą na karuzeli. Nie pojawiają się nowe trenerskie gwiazdki - władający językami obcymi, z wyszkoleniem, odpowiednią mentalnością. Ciągle trwa gra w klasy w tym piekiełku polskich trenerów. To mnie nie rajcuje i nie bawi. Nie chcę w nim być.
- Twierdzi pan, że nie ma na rynku lepszego trenera niż Majewski?
- Sądzę, że wartość tych wszystkich trenerów jest porównywalna. Ja wiem - trzeba zmieniać ludzi. Ale tak się składa, że mamy 20 trenerów i 16 klubów. Za chwilę każdy trener będzie z każdego klubu co najmniej raz wyrzucony i nastąpi drugie okrążenie (śmiech). Michniewicza wyrzucili z Lubina. Podejrzewam, że za cztery lata tam wróci. I drugi raz go stamtąd wyrzucą. Ciągle to samo. Zatrudniani, potem wyrzucani. Zatrudniani, wyrzucani. Chocholi taniec!
- Kiedyś miał pan inną filozofię - trzeba często zwalniać trenerów, przewietrzać kadry.
- Broń Boże! Filozofia była ta sama. Stawowy sam zrezygnował, potem to samo zrobił w Arce. Fajnie sobie wymyślił - nie wyrzucą mnie, bo najpierw sam zrezygnuję. Potem był Mikulski, trener ratunkowy, bo nagle zostaliśmy bez szkoleniowca. Potem Białas, przesympatyczny zresztą. Mądry, błyskotliwy komentator. Bardzo go lubiłem, ale niestety musieliśmy się rozstać. A potem Majewski. Czterech trenerów w ciągu siedmiu lat - to chyba tolerancyjny rekord Polski.
- Jakaś granica jednak musi być. Ile Cracovia musi jeszcze przegrać meczów, aby pan zwolnił Majewskiego?
- A niech sobie ten Majewski będzie, niech czuje na sobie odpowiedzialność, niech się z nią męczy. Prawda jest taka, że jakbym zwolnił Majewskiego, to zrobiłbym mu dobrze. Miałby kłopot z głowy. Zamknąłby jeden zeszyt, potem by się zatrudnił w innym klubie i otworzył nowy kajet. Jak gdyby nigdy nic. A tak - musi cierpieć.
- Przyjaźnicie się, spotykacie na kawie?
- Tak, Majewski to bardzo fajny człowiek.
- Piłkarze twierdzą, że dosyć antypatyczny...
- Czytałem. Majewski powinien z tych artykułów wyciągnąć wnioski. Powinien też się zastanowić, dlaczego kibice krzyczą: "Panie Januszu, wyślij Stefana do buszu". Z drugiej strony te zarzuty pojawiające się w mediach są trochę... z innej beczki. Majewskiego powinno się oceniać przez pryzmat tego, jaki jest odpowiedzialny, jaką ma wiedzę, a nie tego, że lubi się chwalić szybką jazdą samochodem. Anegdotki o Majewskim to takie gadżety, które nie mogą decydować o wartości człowieka... Nie demonizujmy. Część jego zachowań wynika z tego, że czuje się bardzo odpowiedzialny. Nie tylko za klub, ale i za rodzinę.
- To prawda, że lubi pan Majewskiego, bo obaj pochodzicie z Bydgoszczy?
- Jest to pewien element, który nas scala (śmiech). Gdybym nie lubił Majewskiego albo go nie szanował, to nie byłby trenerem Cracovii. Koniec tematu.
- Jest pan porywczym prezesem?
- Eee tam, taką łatkę mi przypięto i teraz tak sobie wisi. Byłem porywczy, ale na początku tej zabawy - kiedy po raz pierwszy widziałem draństwo w pełnym wymiarze. Pamiętam, jak weszliśmy do pierwszej ligi, jak tłumy wiwatowały na rynku, a piłkarze zaczęli dyskutować o premiach, które pozwoliłyby wyjść im na balkon i z uśmiechem pozdrowić naród. To był chwyt poniżej pasa. Były też mecze, w których sędziowie kręcili nas ponad miarę. I to tak kręcili, że musieli przez płot uciekać, bo kibice chcieli ich rozerwać. Przyzwyczaiłem się jednak i takich porywczych akcji w moim wydaniu już nie ma.
- Nadal bywa pan wulgarny? Kiedyś na stadionie przeklinał pan razem z kibicami. Mówiło się, że profesorowi nie przystoi.
- Jestem przemysłowcem, czasami czuję się jak na budowie. Żyję w przemyśle, a przeklinanie to problem, który w przemyśle występuje. Nie jest tak, że w biznesie wszystko jest miłe. Jedna z niewielu różnic między biurem a stadionem jest taka, że w biurze nikt nas nie filmuje. Pracowałem w wielu krajach. W Australii, w USA, w Kanadzie, we Francji... Wszędzie ludzie przeklinają. Trzeba tylko umieć zachować proporcje. Sam fakt, że przekląłem ani mnie nie dołuje, ani nie martwi, ani nie zawstydza.
- Prywatnie jest pan profesorem, prezesem czy po prostu Jankiem?
- Coraz bardziej prezesem, bo bardzo dużo pracuję. Jestem maszynką do zarządzania. Prywatności nie mam. Kino, książki? Raczej zakupy, co jest nieco uciążliwe, zwłaszcza po przegranym meczu. Wszyscy mnie zaczepiają, mają jakieś żale. (...)
- Jeśli ten sezon będzie się układał tak jak do tej pory, to rzuci pan to wszystko w cholerę?
- Bez przesady. Ja za pomocą Cracovii nie chcę sobie niczego udowodnić. Robię to, budując dużą korporację. O mistrzostwie nie śnię po nocach. Gdybym był piłkarzem, to może inaczej bym na to patrzył. Ale jestem biznesmenem. Jak Cracovia przegrywa, to moje ego i tak ma się całkiem dobrze. Ważne, aby spełniała swoje zadania. (...)
- Cały wywiad - "Janusz Filipiak: Mnie blichtru nie trzeba" - w dodatku do Przeglądu Sportowego: Magazyn Sportowy Tempo
Rozmawiał: Daniel Rupiński - Magazyn Sportowy Tempo - dodatek do Przeglądu Sportowego.
Fot. Biś
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
To koniec marzeń o odejściu ukochanego przyjaciela prezesa- doktora Majewskiego.
Zaloguj aby komentować
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Prawdziwa cnota krytyk się nie boi...
LELUK
09:24 / 27.10.08
Zaloguj aby komentować