Stefan Majewski: - Cracovia będzie odnosić sukcesy
- Nie lubię wracać do tego, co było. Życie pokazuje, jakie człowiek popełnił błędy i ma wyciągać z nich wnioski - mówi trener Stefan Majewski w rozmowie z red. Waldemarem Kordylem z Gazety Wyborczej.
- Dziś mijają dwa lata Pańskiej pracy w Cracovii.
- Nawet tego nie zauważyłem. Dużo ryzykowałem, kiedy podejmowałem pracę w Krakowie. Co sobie założyliśmy ze sztabem szkoleniowym i zarządem klubu, staramy się realizować. Na początku wyszło czwarte miejsce zespołu, poparte dobrą grą, ale też zbiegiem okoliczności. Na tak wysokie miejsce nikt z nas nie liczył. W drugim sezonie zaczęliśmy bardzo słabo, runda rewanżowa udowodniła, że stać nas na lepsza grę. Siódme miejsce było odzwierciedleniem naszych możliwości. W tym roku spokojnie przebudowujemy zespół. Nikt z nas nie przewidział tylu kontuzji.
- Jest Pan jednym z dwóch szkoleniowców najdłużej pracujących w ekstraklasie.
- Od czasu mojego przyjścia do Cracovii zmieniono w lidze 54 trenerów. To jakiś absurd. Trener jest nauczycielem, by coś osiągnąć, musi mieć czas i komfort pracy. Zmiana trenera zawsze w pierwszej fazie mobilizuje zespół i kibiców. Z biegiem czasu okazuje się, czy decyzja była trafna. W ligach zachodnich tego nie ma. Trenerzy znacznie częściej wywiązują się ze swoich kontraktów. Inaczej patrzy się na pracę szkoleniowca. U nas powoli to też idzie w dobrym kierunku.
- Żałował Pan w którymś momencie decyzji o przyjściu do Cracovii?
- Niczego w życiu nie żałowałem. Decyzja była dobra, życzyłbym sobie, byśmy wygrywali wszystkie mecze, ale nie jesteśmy tak mocni. Sport uczy pokory. W tym roku wzięliśmy do kadry zawodników o dużej przyszłości. Ode mnie i od nich będzie zależało, jak się będą rozwijali.
- Coś by Pan zmienił, gdyby mógł się cofnąć?
- Nie lubię wracać do tego, co było. Życie pokazuje, jakie człowiek popełnił błędy i ma wyciągać z nich wnioski.
- Największy sukces?
- Czwarte miejsce. To sukces zawodników, nie można oddzielać trenera od piłkarzy. To byłoby złe. Jeden zawodnik nie mieści się w składzie, a idzie do innego klubu i gra wyśmienicie.
- Zawodnicy stoją za Panem murem od początku do końca?
- Stanowimy jedność. Czy podzielają moje zdanie w całości, czy w części, to trzeba się ich zapytać. Nie ma jednak innej możliwości, by trener i zawodnik mówili coś zupełnie innego.
- Największa porażka?
- Musiałbym się długo się zastanowić nad tym wszystkim. Nie było wielkich porażek. Zabolało mnie odpadnięcie z Groclinem w półfinale Pucharu Polski. Byliśmy bardzo blisko.
- Chyba z żadnym prezesem nie dogadywał się Pan tak łatwo, jak z prezesem Januszem Filipiakiem.
- To nieprawda. W każdym z klubów, w których pracowałem, miałem bardzo dobre kontakty z prezesami. Dzwonimy do siebie bardzo często. Jacek Rutkowski z Amiki Wronki, Zbyszek Boniek z Widzewa, Janusz Romanowski z Polonii Warszawa, Wojtek Szymański ze Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Proszę zadzwonić do nich i zapytać. Zawsze byłem z nimi na tej samej linii. Podobnie jest z prof. Filipiakiem.
- Dlaczego z Cracovią nie może Pan powtórzyć sukcesów z Amicą Wronki czy z Widzewem?
- Trzeba przebudować zespół. Może zacząłem to robić rok za wcześnie? Ten proces trwa i był nieunikniony. Cracovia będzie odnosiła sukcesy.
- Kiedy to nastąpi?
- Są dwie drogi. Można wziąć już zawodników ukształtowanych i wynik jest zapewniony, choć efekt będzie krótkotrwały. Można to robić na bazie pięciu, sześciu doświadczonych piłkarzy i dobierać do nich młodzież. Marcin Cabaj, Krzysiek Radwański, Tomek Moskała, Darek Kłus i Darek Pawlusiński cały czas grają. Mieszanka rutyny z młodzieżą musi być dobrze dobrana.
- Pamięta Pan jeszcze oklaski i pozytywne skandowanie Pana nazwiska?
- To było na zakończenie sezonu 2006/07. Cały czas powtarzałem: rozliczajcie mnie na koniec rozgrywek. Kibic ma takie prawo. Nie chcę mówić, czy tylko ja jestem winny. Strzał idzie zawsze w stronę trenera. Trzeba go przyjąć.
- Najczęściej trenera bronią wyniki.
- A kiedy są osiągane?
- Jak jest dobry zespół.
- Nie mówię, że mam słaby. Żeby mieć wyniki, trzeba sobie postawić cel. Jak spojrzymy, ile mieliśmy kontuzji, to coś jest nie tak. Jak zawodnik jest pięć tygodni kontuzjowany, to musi mieć trzy razy tyle czasu, by dojść do tego samego miejsca. Nie mamy zbyt dużo możliwości manewru.
- Jak Pan sobie radzi z tak krytyką kibiców?
- Jeżeli cokolwiek się stanie i tylko jedna osoba jest winna, to człowiek musi się zastanowić i albo zrezygnować, albo to znosić.
- Cracovia ma pecha do obcokrajowców. Arpad Majoros i Semjon Milosević nie zachwycają.
- Szukaliśmy zawodników kreatywnych z przodu. Arpad ma takie predyspozycje. Ma pecha, złapał kontuzję, z którą nie może sobie poradzić. Podobnie stało się z Miloseviciem, który ma zaległości treningowe. W Cracovii obcokrajowcy się nie sprawdzają. Są takie kluby nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Nikt nie potrafi określić dlaczego, ale coś w tym jest.
- Wytrwa Pan do końca kontraktu, czyli do czerwca 2010 roku?
- Gdybym chciał, poszedłbym do innego klubu. Nie skorzystałem z oferty. Jak coś zacząłem, to powinienem to skończyć. Będę robił wszystko, by Cracovia grała jak najlepiej i żeby odnosiła sukcesy.
Rozmawiał: Waldemar Kordyl - Gazeta Wyborcza
Fot. Biś
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.