Tomasz Wacek: - Łezka w oku się zakręciła
- Cieszę się, że na koniec przygody miałem takie miłe pożegnanie: kibice przygotowali transparent, od prezesa dostałem statuetkę, pamiątkową koszulkę, cały stadion w czasie meczu z Odrą Wodzisław dziękował mi. Po dziewięciu sezonach spędzonych w Cracovii łezka w oku się zakręciła - mówi Tomasz Wacek w rozmowie z red. Tomaszem Bochenkiem z Dziennika Polskiego.
Spokojny, kulturalny, można nawet stwierdzić, że za grzeczny jak na piłkarza. A jednak twardości charakteru Tomaszowi Wackowi trzeba pozazdrościć. Nie odszedł z Cracovii, gdy nie była w stanie zapewnić mu środków do życia. Po bardzo ciężkiej kontuzji wrócił do gry - i to w wyższej lidze. Kiedy zaś klub chciał potraktować go jak worek ziemniaków, nie pozwolił na to. Dopiero teraz, prawie dziewięć lat po debiucie, piłkarz o zdecydowanie najdłuższym stażu w drużynie pożegnał się z "Pasami"...
- Pamięta Pan swój pierwszy mecz w Cracovii?
- Tak, pamiętam pierwszy oficjalny mecz. To było w 1999 roku, w pierwszej kolejce sezonu w trzeciej lidze. Graliśmy na Wawelu Kraków, wygraliśmy. 2-1 albo 3-1.
- 2-0. Pan wszedł z ławki, w drugiej połowie...
- Tak, wszedłem i lekko skręciłem nogę. Zacisnąłem jednak zęby, z bólem dotrwałem do końca, bo w debiucie chciałem się pokazać. Z powodu tej kontuzji nie mogłem zagrać chyba w dwóch następnych meczach.
- Jest Pan w stanie wymienić nazwiska, powiedzmy, pięciu ludzi, którzy grali z Panem w drużynie w tamtym spotkaniu?
- Myślę, że tak. W bramce był Łukasz Paluch. Albo Włodek Kwiatkowski...
- Paluch.
- Na pewno grał Piotrek Powroźnik. Nie wiem, czy nie za niego wszedłem.
- Nie, za Edwarda Kowalika...
- A tak, za Edka. Jego też bym wymienił. Byli Dzidek Janik, Tomek Księżyc, Tomek Siemieniec. Grali wtedy w Cracovii także Marcin Hrapkowicz, Łukasz Hermaniuk...
- Pan, przychodząc wtedy do zespołu, bardziej czuł się piłkarzem czy studentem?
- Myślę, że w tamtym czasie bardziej postawiłem na studia. Kilka lat wcześniej, gdy w Karpatach Krosno występowałem w drugiej lidze, wydawało mi się, że mogę pograć w wysokich klasach rozgrywkowych. Ale Karpaty spadły do czwartej ligi. Ja na pierwszym roku studiów miałem epizod w Wieczystej Kraków, po powrocie do Krosna grałem w czwartej i trzeciej lidze. Wydawało mi się, że w piłce za wiele mogę już nie zwojować.
- Studia w krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego skończył Pan w terminie?
- Tak, w 2000 roku.
- I od razu podjął Pan pracę trenerską?
- Niedługo potem. W Cracovii powstawały grupy naborowe. Pracowali z nimi trenerzy, z którymi znałem się ze studiów - Marcin Gędłek, Piotrek Górecki. Oni mieli już doświadczenie i polecili moją osobę, co zaowocowało tym, że grając w trzeciej lidze przez dwa i pół roku prowadziłem drużynę Cracovii z rocznika 1991.
- Co dzieje się teraz z tymi chłopcami? Trafił się może Panu jakiś wychowanek powoływany do kadry narodowej?
- Przewinęła się ponad setka chłopców. Niektórzy grają dziś w juniorach Cracovii. Do reprezentacji Polski regularnie powoływany jest Karol Napieracz, bramkarz z młodszego rocznika. Kilku innych chłopców jeździło na konsultacje kadry.
- Po awansie do drugiej ligi musiał Pan wybrać: albo granie w piłkę, albo praca trenerska...
- To prawda. Wiedziałem, że na tym poziomie nie będę w stanie pogodzić obu rzeczy - a ja jeśli coś robię, to chcę robić dobrze. Zrezygnowałem więc z trenowania młodzieży.
- To działo się w połowie 2003 roku, gdy w Cracovii trwała już era ComArchu. Cofnijmy się jednak o półtora roku i przypomnijmy pewną Pańską wypowiedź, która ukazała się w prasie: "Jestem studentem. Są dni, kiedy brakuje pieniędzy na kupno podstawowej żywności. Ostatnio ratowała mnie mama kolegi, która dokarmiała mnie. Mieszkam w domu klubowym przy alei 3 Maja, w święta wyłączono prąd, temperatura była w granicach zera stopni"...
- Tak, to był początek 2002 roku. Wcześniej nie dostaliśmy wypłat, w klubie wyłączono prąd. Pamiętam, że gdy wróciłem do Krakowa po sylwestrze, to zastałem mieszkanie nieogrzane. A gdy przyszedłem do klubu, jeden z ówczesnych prezesów dziwił się, że spałem w tym domku, przy minusowej temperaturze, skoro cieplej miałbym na dworcu... Dowiedziałem się, że pieniędzy nie ma, poradzono mi, żebym jechał w rodzinne strony. Usłyszałem: "Jeśli będą jakieś fundusze - zadzwonimy do ciebie". Zostałem, bo ciężko mi było rzucić z dnia na dzień trampkarzy, których prowadziłem. I przez ponad miesiąc mieszkałem u kolegi ze studiów.
- Jego nazwisko wypada chyba wspomnieć. Chodzi o Tomasza Woźniaka, który potem był w Cracovii m.in. trenerem bramkarzy.
- Jestem naprawdę wdzięczny Tomkowi za to, że zaproponował pomoc, i jego rodzinie, za to, że w trudnym momencie mnie przygarnęła. Moim rodzicom też muszę podziękować, bo był to taki czas, w którym niby zacząłem się usamodzielniać, a bez ich pomocy bym sobie nie poradził.
- Kolejny trudny moment przyszedł w 2004 roku. Kilka dni przed początkiem rundy rewanżowej w drugiej lidze, mając za sobą udaną jesień, nabawił się Pan ciężkiej kontuzji...
- Dokładnie tak. Pojechaliśmy na zgrupowanie do Słubic. Trzy dni przed pierwszym meczem rundy, z Polarem Wrocław, zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie i uszkodziłem łąkotkę. Ciężka kontuzja przyszła w momencie, gdy czułem się w dobrej dyspozycji, wywalczyłem sobie miejsce w podstawowym składzie...
- Nie był Pan przerażony, gdy usłyszał diagnozę?
- Zaraz po tym, gdy to się stało, wiedziałem już, że to coś poważnego. Noga była zablokowana, potwornie bolała. Szybko pojechałem na badania do Szczecina. Tam pojawił się promyk nadziei, bo po badaniach rezonansem magnetycznym stwierdzono, że mam tylko uszkodzoną łąkotkę. Aczkolwiek wiedziałem, że różne są diagnozy lekarskie i nie zawsze są prawdziwe. Niezależnie od wszystkiego, chciałem jak najszybciej zoperować to kolano. Kontakt z doktorem Volkerem Fassem z Freiburga załatwił mi Kaziu Węgrzyn. Gdy tam pojechałem, doktor obejrzał zdjęcie z rezonansu i powiedział, że mam uszkodzone więzadła. Że mam jechać do domu i wrócić za dwa tygodnie. Ubłagałem go jednak, żeby ten zabieg przeprowadził od razu.
- W meczu pierwszej drużyny zagrał Pan dopiero po 14 miesiącach. Już w pierwszej lidze...
- Tak, dobrze pamiętam ten mecz, przegrany w Grodzisku Wielkopolskim 1-3. Wszedłem w końcówce za Krzyśka Radwańskiego. Satysfakcja z debiutu w ekstraklasie była duża.
- Grał Pan coraz więcej, ale latem 2005 roku przyszedł kolejny nieciekawy moment. Klub, wbrew Pańskiej woli, chciał Pana wytransferować do Górnika Zabrze. Pan postawił na swoim i w Cracovii pozostał, ściągając na siebie pomruk niezadowolenia prezesa Filipiaka...
- Gdyby taką propozycję złożono mi po sezonie, pewnie odszedłbym - rozumiejąc, że nie jestem potrzebny. Ale ta transakcja miała się odbyć za pięć dwunasta. Okienko transferowe było zamykane 31 sierpnia, a ja o przejściu do Zabrza dowiedziałem się 28 sierpnia. Pojechałem tam, można powiedzieć, że byłem już jedną nogą w Górniku. Wcale nie miałbym tam jednak pewnego grania, na dodatek zupełnie nie odpowiadały mi okoliczności przejścia - w ramach transakcji wiązanej, bo do Cracovii przychodzili zawodnicy z Zabrza (Michał Karwan, Paweł Wojciechowski i Joao Paulo Heidemann - przyp. boch). Nie ukrywam, że czułem się niedoceniony, zmartwiony sposobem załatwienia sprawy. Dlatego sprzeciwiłem się. Decyzję przemyślałem i cieszę się, że taką wtedy podjąłem. W zespole zrobiła się trudna sytuacja kadrowa, były kartki, kontuzje i już po dwóch tygodniach dostałem szansę. Wszedłem z ławki w meczu z Bełchatowem i udało mi się strzelić wymarzoną bramkę w pierwszej lidze.
- To był najprzyjemniejszy boiskowy moment, jaki przeżył Pan w Cracovii?
- Tak. Wiadomo, że awanse cieszą, ale to była szczególna chwila. Wiedziałem, że tylko mocno pomagając drużynie, mogę odzyskać zaufanie. I pokazać, że dobrze postąpiłem zostając.
- Po tamtym sezonie 2005/06 pojechał Pan do Gdyni i miał grać w Arce. Po kilku tygodniach nieoczekiwanie wrócił Pan jednak do Krakowa i został na kolejne dwa lata. ..
- Miałem dobry sezon: grałem w podstawowym składzie, strzeliłem dwie bramki. Bardzo chciałem zostać w "Pasach". I tak się poskładało, że po krótkim epizodzie w Gdyni, po raz drugi będąc jedną nogą w innym klubie, wróciłem do swojej Cracovii. W styczniu tego roku było już jasne, że to mój ostatni sezon. Sprawdziło się stare porzekadło: do trzech razy sztuka. Cieszę się, że na koniec przygody miałem takie miłe pożegnanie: kibice przygotowali transparent, od prezesa dostałem statuetkę, pamiątkową koszulkę, cały stadion w czasie meczu z Odrą Wodzisław dziękował mi. Po dziewięciu sezonach spędzonych w Cracovii łezka w oku się zakręciła.
- Policzył Pan, ile meczów rozegrał Pan w tym klubie?
- Oczywiście. Oficjalnych meczów mam 190. W trzeciej lidze rozegrałem 113 spotkań, w drugiej lidze 15, w pierwszej 62. Strzeliłem w tym czasie dziewięć bramek. Nie liczyłem meczów pucharowych ani spotkań w drugiej drużynie i Młodej Ekstraklasie.
- Co zamierza Pan teraz robić?
- Czuję się na siłach, żeby jeszcze przez rok, dwa lata pograć w piłkę. W jakim klubie? To wielki znak zapytania. Można powiedzieć, że czekam na propozycje i powoli coś tam zaczyna się pojawiać.
- O powrocie do pracy trenerskiej jeszcze Pan nie myśli?
- Na pewno bardzo podoba mi się ten zawód. Cieszy mnie przekazywanie młodym piłkarzom swojej wiedzy i wydaje mi się, że potrafię to dobrze robić. Było mi bardzo miło, kiedy niedawno w Cracovii zaproponowano mi pracę z grupami młodzieżowymi. Nie dałem ostatecznej odpowiedzi, tu sprawa jest otwarta. Zobaczę, czy będę to w stanie pogodzić z grą w piłkę. A w przyszłości - za marzenia się nie płaci - skoro jako piłkarzowi mi się nie udało, to może jako trener zdobędę z Cracovią mistrzostwo Polski...
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Dziękuję !!!
Leesior
07:41 / 21.05.08
Zaloguj aby komentować