#TerazPasyWYWIAD: Rivaldinho: Andrea nazwała mnie „Rivaldowski”
- Mój ojciec (Rivaldo - przyp. TP!) jest znaną osobą, dorastałem w bardzo dobrych warunkach. Mogłem studiować, mogłem zostać doktorem. Zdecydowałem, że chcę być zawodowym piłkarzem bo kocham grać w piłkę. To była moja decyzja - nikt nie zmuszał mnie do tego, bym został futbolistą - mówi dla Terazpasy.pl napastnik Cracovii Rivaldinho w rozmowie z red. Marcinem Tytko.
- Jakie były Twoje początki, jak zaczęła się Twoja kariera?
- Mogę powiedzieć, że od drugiego, czy trzeciego roku życia jestem zakochany w futbolu. Oczywiście trudno ukryć, że ma to związek z moim ojcem - piłka nożna jest w mojej krwi, więc bardzo wcześnie zacząłem się nią interesować. Już jako dzieciak kopałem futbolówkę, a w wieku sześciu lat zacząłem grać w Akademii FC Barcelona. Byłem przy tym najmłodszym graczem akademii Barcy w historii, bo ta Akademia tak naprawdę składała się zawsze z ośmiolatków.
Potem, mając jakieś dziewięć lat w ślad za moim ojcem przeniosłem się do Olimpiakosu. Ale tak naprawdę poczułem, że chcę zostać zawodowym piłkarzem dopiero w Brazylii. Miałem wtedy jedenaście lub dwanaście lat i trafiłem do zespołu Mogi Mirim EC; to taki mały, ale bardzo zasłużony brazylijski klub. Potem trafiłem na jakiś czas do Corinthians, lecz ostatecznie wróciłem do Mogi Mirim i tam podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt.
- Potem jednak wróciłeś do Europy...
- Tak, jesienią 2015 roku trafiłem z Mogi Mirim do portugalskiej Boavisty Porto. Byłem wtedy jeszcze bardzo młody - nie rozumiałem jeszcze wielu rzeczy, chciałem przede wszystkim grać, a nie grałem, zostałem tam więc tylko przez cztery miesiące. To był mój błąd i dzisiaj go żałuję - powinienem mieć wtedy więcej cierpliwości.
W efekcie wróciłem do Brazylii: występowałem przez chwilę w Esporte Clube XV de Novembro, potem w International Porto Alegre. No i w końcu w lutym 2017 roku trafiłem do Rumunii - właśnie w Rumunii i w Bułgarii spędziłem trzy kolejne lata.
- Jak czułeś się spotykając wszystkich sławnych kolegów taty z drużyny?
- Na początku byłem bardzo onieśmielony, bo widywałem ich w telewizji, ale z czasem stawało się to normą, że koledzy taty bywali u nas w domu na przykład na grillu. Dzięki temu też czułem motywację i upewniałem się, że chcę zostać zawodowym piłkarzem.
- Czy poza zawodową piłką miałeś inne zainteresowania, które mogłyby zaprowadzić Cię do wykonywania innego zawodu?
- Tak, oczywiście. Mój ojciec jest znaną osobą, nie miałem jako dziecko problemów, dorastałem w bardzo dobrych warunkach. Mogłem wybrać cokolwiek bym chciał, mogłem zadecydować o tym kim chciałbym zostać - mogłem studiować, mogłem zostać doktorem, wszystko zależało ode mnie. Zdecydowałem, że chcę być zawodowym piłkarzem bo gra sprawiała mi największą radość - po prostu kochałem grać w piłkę. To była moja decyzja - nikt nie zmuszał mnie do tego, bym został futbolistą.
Mój ojciec też mnie nie zmuszał, przeciwnie - powiedział że to oczywiście moja decyzja, że mogę grać w piłkę, ale muszę też się uczyć. Tak więc nie poszedłem wprawdzie na żaden uniwersytet, ale szkołę średnią ukończyłem bez problemów. Już w tym czasie moim priorytetem był jednak sport.
- Czy w tych miejscach, w których grałeś w piłkę patrzono zawsze na Ciebie przez pryzmat sławnego ojca? Czy porównywano Cię do niego i czy z racji na nazwisko oczekiwano więcej od Rivaldo Juniora?
- Tak, tego rodzaju porównania i oczekiwania zawsze były dość powszechne. Myślę, że dziś radzę sobie już z nimi bardzo dobrze. Ale patrząc wstecz: to o mało nie sprawiło, że przestałbym w ogóle grać w piłkę. W pewnym momencie naprawdę nie chciałem już wysłuchiwać tekstów typu: "ah, chcesz grać z uwagi na swojego ojca".
W Rumunii, kiedy byłem najlepszym strzelcem mojego zespołu ludzie mówili tego typu rzeczy żeby mnie zasmucić, czy nawet rozwścieczyć - i to im się udawało. Teraz już się tym nie przejmuję, bo znam swoją wartość i wiem jak wiele zrobiłem, by być tu, gdzie obecnie jestem. Wiem, że mój ojciec nigdy nie wykorzystywał swoich kontaktów do tego, bym się znalazł w jakiejś drużynie. Moja kariera to moja kariera, a to co w niej osiągnąłem i to co w niej osiągnę będzie moją zdobyczą - niczyją inną.
- Znasz pięć języków, zgadza się?
- Tak: włoski, hiszpański, portugalski, angielski i rumuński.
- A co z polskim?
- Z polskim ciągle próbuję. To jest bardzo, bardzo trudny język. Oczywiście rozumiem podstawowe zwroty, rozumiem język boiskowy, zdaję sobie sprawę, że gdy słyszę od kibiców pewne słowo na "k" to nie oznacza to dla mnie nic dobrego (śmiech) ale nie zaryzykowałbym jeszcze stwierdzenia, że znam ten język. Ale też ciągle staram się uczyć - jeszcze mnie nie skreślaj. (śmiech) Mam jeszcze półtora roku kontraktu i zdążę się nauczyć.
- Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o Cracovii i co przekonało Cię to tego, by podpisać z nią kontrakt?
- Śledziłem grę Cracovii od momentu, gdy trafił tu Sergiu Hanca. Wcześniej graliśmy razem z Sergiu w Dinamie Bukareszt. A z kolei w czasie, gdy on podpisał kontrakt z Cracovią ja byłem w Bułgarii i grałem dla Lewskiego Sofia. W Lewskim moim kolegą z drużyny był David Jablonský. I zgadnij co się stało? Wkrótce Jablonský też trafił do Krakowa. (śmiech)
Mogę więc powiedzieć, że interesowałem się Cracovią z uwagi na moich przyjaciół, którzy grali tu jeszcze przed moim przyjściem. I widziałem w ich wykonaniu bardzo dobrą grę, widziałem udany sezon. Rozmawiałem tez z Sergiu i on na temat Cracovii wypowiadał się w samych superlatywach. Kilka miesięcy później otrzymałem propozycję przejścia do Cracovii. Miałem też inne opcje - jedną z Dubaju, drugą z Hiszpanii - ale to, czego już wcześniej dowiedziałem się od Sergiu przekonało mnie do "Pasów". Wiedziałem, że w Krakowie czeka na mnie bardzo dobry klub z fantastycznymi kibicami.
- Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Polski i co sądzisz o poziomie polskiej Ekstraklasy?
- Zakochałem się w Krakowie od pierwszego wejrzenia - to miasto jest zdumiewające! Bardzo podoba mi się też nasz stadion i Centrum Treningowe. To z czym borykam się w Polsce od samego początku, to jednak faktycznie zupełnie inny typ futbolu niż ten, do którego przywykłem. Tutaj gra się dużo bardziej intensywnie, fizycznie, w ciągłym kontakcie. To był mój problem przez pierwszy sezon w Cracovii - nie mogłem do tego przywyknąć.
Teraz jednak mam wrażenie, że zaadaptowałem się do stylu gry i jedyne czego mi potrzeba to trochę szczęścia pod bramką. Liczę, że przełamię się i zacznę pokazywać wszystko to, co potrafię. Z grą w piłkę jest tak samo jak z jazdą na rowerze - kiedy się tego nauczysz, to nie da się tego zapomnieć. Wiem, że potrafię grać, wiem że jestem dobry i muszę tylko odzyskać pewność siebie. A nic tak nie buduje pewności siebie u napastnika jak strzelone gole. Wierzę w to, że wszystkie te rzeczy wkrótce będą u mnie wyglądały lepiej.
- W międzyczasie zyskałeś sobie nowy przydomek - słyszałem, że Andrea Hanca "ochrzciła" Cię "Rivaldowskim"...
- A, tak, zgadza się. Nazwała mnie tak po tym, jak dostałem z łokcia w twarz. Zażartowała, że dzięki temu już wiem jak się czuje przeciętny piłkarz polskiej ligi i faktycznie wymyśliła mi z tej okazji ksywkę "Rivaldowski". Śmiała mi się w potłuczoną twarz jeszcze długo i powtarzała: "witaj w Polsce". (śmiech)
Ale tak to faktycznie wygląda: w polskiej lidze gra się bardzo siłowo, ostro i to jest też wyzwanie, któremu muszę sprostać. Potrzeba czasu, żeby się dostosować do tych warunków. Ale wiem też, że dzięki temu mogę zwiększyć mój potencjał. Muszę być oczywiście szczery: zdaję sobie sprawę, że mam za sobą potworny sezon. Nie tylko ja prezentowałem się w nim słabo, cała nasza drużyna miała słabszy czas. W tym sezonie nie miałem zbyt wielu okazji, ale pracuję sumiennie i wiem, że mój czas nadejdzie. Wierzę też w moich kolegów z drużyny, wierzę w to, że zaczniemy wkrótce grać lepiej.
- Jak odbierasz Polaków? I czy polska pogoda nie jest dla Ciebie trochę zbyt chłodna?
- Co do pogody: faktycznie, jest zimno, ale chciałem Ci przypomnieć, że spędziłem trzy lata w Rumunii i Bułgarii, więc zdążyłem przywyknąć. (śmiech) Polaków natomiast odbieram bardzo dobrze - czuję się wśród nich znakomicie od początku pobytu. Tak samo zresztą moja rodzina - moja żona i mój syn są tu bardzo szczęśliwi. Nie mamy na co narzekać jeśli chodzi o życie. Jedynie to życie sportowe musi się dla mnie poprawić. Wiem, że mogę grać lepiej i zdaję sobie sprawę, że kibice zasługują ode mnie na coś więcej, niż to co do tej pory pokazałem. Walczę o to, by im to dać każdego dnia - by pokazać, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Chcę udowodnić po co tu przyjechałem. A nie przyjechałem na wakacje, nie przyjechałem na zwiedzanie pięknego Krakowa. Przyjechałem by grać i uszczęśliwiać kibiców. I by pomóc Cracovii znaleźć się na szczycie.
- Przed obchodzonym w Polsce 11 listopada Świętem Niepodległości opublikowałeś w mediach społecznościowych nagranie Twojego syna śpiewającego polski hymn – czyja to była inicjatywa?
- Przyszedł jednego dnia z przedszkola śpiewając tę pieśń i z żoną odkryliśmy, że to właśnie hymn Polski. Powiedział, że nauczył się w przedszkolu.
Zobacz: Twitter
- W jaki sposób chciałbyś zaprosić kibiców na niedzielny mecz z Legią?
- Doceniam naszych wspaniałych fanów i mam nadzieję, że najlepszy nasz wspólny czas jeszcze przed nami. Wiem, że mam wiele meczów bez strzelonego gola, ale mam nadzieję, że wkrótce te bramki nadejdą. Ale najważniejsze jest to, że my wszyscy jako drużyna potrzebujemy naszych kibiców w każdym kolejnym meczu - oni są naszym paliwem. Bez nich mecze stają się trudniejsze, a z ich wsparciem wszystko wydaje się prostsze. Zapraszam więc kibiców Cracovii nie tylko na mecz z Legią, ale i na każdą kolejną grę na naszym stadionie, bo razem jesteśmy zawsze silniejsi!
Rozmawiał: Marcin Tytko
- Rivaldinho - napastnik Cracovii, syn słynnego Rivaldo, reprezentanta Brazylii i zawodnika m.in. FC Barcelona.
- Marcin "Shadow" Tytko - Obserwator, wciąż czynny sportowiec z lekką nadwagą, czasem coś napisze... Był w jaskini Lwa, wyszedł i żyje. Kiedyś koordynator "Sprawni z Cracovią", człowiek, Kibic. Fotograf MediaPictures.pl, mtytko.pl i terazpasy.pl.
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.