Wojciech Stawowy: - Grać, nie kopać
- Wielu ludzi, jak to przeczyta, będzie się ze mnie śmiać, ale co tam, niech się śmieją. Nazywamy się Akademia Futbolu Siepraw „Estilo de Espana” [styl hiszpański - red.]. Nigdy nie ukrywałem swojego zamiłowania do piłki hiszpańskiej, choć nigdy wzorców z niej bezrefleksyjnie nie małpowałem, i po prostu chcę dzieci uczyć grać. Grać, nie kopać – mówi w obszernym wywiadzie dla „Gazety Krakowskiej” były trener Cracovii Wojciech Stawowy .
- (…) Czy dziś, z perspektywy czasu, myśli Pan, że to wszystko mogło potoczyć się inaczej, a wasze relacje z prezesem Filipiakiem mogły wyglądać lepiej?
- Mogły. Relacje zawsze buduje się po obu stronach. Nasze zdecydowanie inaczej by wyglądały, gdyby nie czepiano się mnie o rzeczy, które w ogóle nie były istotne. Bo jako szkoleniowiec nie mogę sobie pozwolić, żeby mi ktoś ustalał skład. Ale nawet pomijając te relacje między mną a profesorem, wydaje mi się, że sytuacja mogła się zupełnie inaczej potoczyć, gdyby zimą, kiedy po naprawdę dobrej rundzie jesiennej byliśmy zespołem w górnej części tabeli, nie pozbyto się Kosanovicia. To był pierwszy sygnał, że drużyna nie będzie wzmacniana. A potem pojawiły się te głośne wypowiedzi typu, że z tym czy innym zawodnikiem nie przedłuży się kontraktu. To w sposób bardzo poważny burzyło atmosferę. Na dodatek ściągało się nowych piłkarzy na gwałt, i to jeszcze takich, których nie chciałem. I tylko po to, żeby uspokoić opinię publiczną. A potem w klubie wręcz pluto na mnie, że nie wystawiam tego nowego środkowego obrońcy... Już nawet zapomniałem nazwiska.
- Mikulić.
- Właśnie. Mówili, że taki doświadczony, że taki ograny, a Stawowy się uparł i na niego nie stawia. Doświadczony, owszem, był, tyle że miał już braki szybkościowe, był mało zwrotny. Na ekstraklasę już się nie nadawał. Nie pomyliłem się co do niego, bo szybko z Krakowa zniknął. Gdyby więc wtedy sytuacja wyglądała inaczej, to... Ale też nie chcę całą odpowiedzialnością, że wiosna była taka, a nie inna, obarczać profesora Filipiaka.
- Ale wszystko rozsypało się po jego słynnym wywiadzie. [Zobacz: Profesor Janusz Filipiak: - Odkrywam bebechy Cracovii ]
- Bomba tykała już wcześniej, profesor tym wywiadem uruchomił tylko zapalnik. (…)
- Trudna to miłość. Z jednej strony osiągał Pan w Cracovii największe sukcesy, z drugiej - przeżywał najgłośniejsze rozstania. Ma Pan na to jakieś wytłumaczenie?
- Przyznam szczerze, że myślałem o tym bardzo często, i dochodzę do jednego wniosku: decydowała duża niechęć do mnie profesora Filipiaka. Ale czym podyktowana? Trudno mi powiedzieć.
- Może po prostu w Cracovii nie można być większym od szefa?
- Profesor Filipiak musi zrozumieć jedną rzecz. Jeżeli drużyna będzie dobrze grać, wygrywać, to kibice będą skandować nazwiska zawodników, trenera, a od czasu do czasu właściciela. Tak jest na całym świecie. Kibice Chelsea nie krzyczą przecież cały czas „Abramowicz, Abramowicz”. Ja w Cracovii pracowałem nie tylko na swoje nazwisko, ale przede wszystkim dla klubu i dla profesora Filipiaka. Nie twierdzę, że między nami nie było wielokrotnie wspaniałych momentów. Były. Ale proszę sobie wyobrazić sytuację, że wracamy z Legnicy po awansie do ekstraklasy, cały autobus śpiewa, cieszy się, po czym o godzinie pierwszej w nocy, kiedy zaraz mamy się spotkać z kibicami na Rynku, zapada grobowa cisza. Wszyscy w telefonach patrzą na informację z PAP, że profesora awans wcale nie cieszy, bo zdobyty został w kiepskim stylu, i zastanawia się, czy kadra trenerska będzie dalej pracowała. Jak można się wtedy czuć? (…)
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
krakusy
Poldek
15:02 / 06.10.15
Zaloguj aby komentować